wtorek, 14 stycznia 2014

Hej ho!

Soł... Wracam po dość dużej przerwie, pewnie zapomnieliście o mnie ale kit.
Mam jedno, podstawowe i zasadnicze pytanie,
czy jest sens prowadzić dalej tego bloga?
Nie ukrywam że mam na niego (znowu) pomysł, ale wszystko zależy od Was.

Czekam na obiektywne komentarze, opinie, uwagi xd

Pozdrawiam,
Krycha.


sobota, 25 maja 2013

Ważne.

Zawieszam moją całą działalność na blogach. Jest to spowodowane moim przeszczepem serca, który odbędzie się 05.06.2013 r. w Szwajcarii. Jak wrócę, to pojawią się nowe rozdziały, jeśli nie uda się... to blogi zostaną usunięte.

Love ya all !

poniedziałek, 6 maja 2013

15. Top of trouble. Big trouble.

Hope
Siedzę przykuta do krzesła. Pomieszczenie zalewa półmrok, kontrastujący z ciemnymi ścianami. Od czasu do czasu przez moje ciało przebiegają ciarki, efekt zimna panującego w tym miejscu. Unoszę głowę do góry, kropelki wody spływają z sufitu. Po chwili myślenia nad szarym sufitem, słyszę odgłosy dobiegające z zewnątrz. Krzyki, kulę się na krześle. Do pokoju wbiega zdyszany Nathan. Bez słowa odwiązuje mi ręce i nogi. Łapie mnie za rękę i wybiegamy z budynku. Chwilę później na naszych oczach wybucha, ogień trawi ludzkie ciało i stertę gruzu.

Nathan
Przykrywam Hope kocem bawełnianym. Zasypia, wygląda jak mały kot zagrzebany w pościeli. Uśmiecham się lekko, po czym schodzę do salonu. Wyciągam papierosa i wychodzę na balkon. Odpalam go, za mną wchodzi Tom, rozglądając się. Ma czerwony policzek.
- Co się stało? - mruczę, pokazując ręką na jego twarz.
- Spoliczkowała mnie ta siksa. - zaciska ręce na metalowej barierce. - Nie wierzę. Nic nie robiłem, tylko pocałowałem ją, a ona takie coś odwaliła. Kurwa, dlaczego ja mam takiego pecha? - wzdycha.
- Tom, nie oszukujmy się. Jesteś znanym podrywaczem, z pewnością do nich też dotarła ta wiadomość. - śmieję się a on wywraca oczami.
- Nathan, nie pogrążaj się. - patrzy w moje oczy, a jego tęczówki robią się ciemne.
- Dobra, tak tylko wspomniałem. - zgaszam peta i wracam z Parkerem do salonu. Chłopak siada w fotelu. Widać że coś go męczy, nie pozwala na chwilę spokoju. O czymś gorączkowo myśli. Siadam na przeciw niego i przeczesuję palcami włosy. Unosi brew.
- Sluchaj, nie zastanawiałeś się nad tym, że szefowie naszych agencji nas znajdą? - pyta z troską w oczach.
- Myślałem o tym. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Boją się nas. Połączyliśmy się. Dwie wyszkolone grupy do zabijania. Nie poradzą sobie z nami.
- Chcesz się zemścić? - zaczyna bawić się zegarkiem.
- Tak. Po pierwsze dlatego, że zniszczyli nam życie. Zrobili z nas maszyny do zabijania, bez wszelkich uczuć. Po drugie zaatakowali Hope, a ja tak tego nie zostawię.
Wstaję i zakładam skórzaną kurtkę. Jest przesiąknięta zapachem papierosów, mięty i prochu strzelniczego. Uśmiecham się do Toma, w swoim klasycznym stylu, który oznacza jedno: plan. Plan doskonały.
- Będą z tego problemy, Młody.
- Tak, słyszałem to. Jestem wrzód na dupie. - moje słowa wywołują u bruneta salwę śmiechu. Rzuca we mnie poduszką i podchodzi do mnie.
- No to idziemy na zwiady.

piątek, 15 marca 2013

14. Sadistic kidnapper

Perspektywa Hope.

Jest duszno i ciemno. Ból w klatce piersiowej rozrywa mój umysł. Przecieram zamglone oczy i instynktownie próbuje wstać. Na marne. Jestem przykuta do ściany a łańcuch boleśnie zaciska się na mojej szyi. Przesuwam się w stronę ściany i kulę. W pomieszczeniu zapala się światło, przymykam powieki. Moje blond włosy są mokre. Ja cała jestem mokra. Ktoś oblał mnie wodą.
- Witam księżniczkę. - ciche sapnięcie obok mojego ucha. Otwieram oczy i ukazuje mi się jakiś chłopak. Ciemne włosy, grzywka opada na prawe oko. Szare oczy wpatrują się we mnie z dzikością i gniewem. Przełykam cicho ślinę i oddycham ciężko.
- Kim ty jesteś? - drżę na co on wybucha śmiechem.
- Luke. Tyle ci wystarczy. - przejeżdża dłonią po moim policzku. - Stary przyjaciel Nathana.
- Co ty mi zrobiłeś?
- Nic. Na razie. - wstaje i podchodzi do stolika. Bierze do ręki strzykawkę, po czym mimo moich oporów, wbija igłę w żyłę. Kilka minut później osuwam się. Odpływam.
Zaczynam kasłać aż w końcu podnoszę głowę. Luke buja się na krześle obok mnie. Jego twarz ponownie wykrzywia uśmiech a do moich oczu napływają łzy. Wiem co zaraz się stanie. Staram się jak najbardziej od niego odsunąć. Chłód skalpela na moim policzku i powolna wędrówka ostrza na mojej skórze. Szkarłatna ciecz wydostaje się i spływa do moich ust, zaciskam szczękę. Ból w brzuchu sprawia że się kulę. Spoglądam szklanymi oczyma na mojego oprawcę.
- Zostaw mnie... - szepczę.
- Nie kochanie. To kara dla Sykesa. - cedzi z głową w moich włosach i ponownie zadaje mi ból.

Perspektywa Nathana.

- Gdzie ona kurwa jest?! - wydzieram się kolejny raz dzisiejszego dnia a Tom zwala z półki wazon.
- Pytaj mi się a ja ci się! - odpowiada wściekły i kopie w szafkę z butami.
- Spokojnie, znajdziemy ją. - mówi Blair.
- Nie spokojnie! Ona może gdzieś być, nie wiadomo gdzie. - Tom wściekły do granic możliwości zaciska boleśnie pięści. Widzę furię w jego oczach. Gotowy jest zabić.
- Myślę że to robota kogoś doświadczonego. Idealnie to zaplanował. - stwierdza Max a ja chcę zironizować to, jednak w ostatniej chwili się powstrzymuję. Siadam na taborecie i przeczesuję palcami włosy.
Pamiętaj Sykes, zniszczę wszystko co masz. Zabiorę ci tak jak ty mi zabrałeś, skarbie. 
Moje źrenice się rozszerzają. Podbiegam do szuflady w komodzie i przeszukuję jej zawartość. Znajduję. Rozrywam biały papier i ponownie wpatruję się w idealnie kreślone litery.
Koszmar z przeszłości powraca Nathan. Myślałeś że owego, sierpniowego dnia mnie zabiłeś. Zniszczyłeś. BŁĄD. Ja przeżyłem. Po 5 latach przychodzę się zemścić. Chcę abyś czuł ból taki jak ja wtedy. Ból fizyczny od noża i psychiczny bo wziąłeś mi Jess. Pamiętaj Sykes, zniszczę wszystko co masz. Zabiorę ci tak jak ty mi zabrałeś, skarbie. Ode mnie tak łatwo się nie odchodzi. 
Cisnę kartkę na podłogę i klnę głośno. Luke. Ten sukinsyn porwał Hope aby się na mnie zemścić. Myślałem że zabiłem go, jednak myliłem się. Czas na konfrontację, skarbie.



niedziela, 17 lutego 2013

13. Memories of the birth of a monster

Budzę się nad ranem. Zgarniam czyste rzeczy i w bokserkach idę do pokoju Jay'a. Na palcach wchodzę do łazienki. Biorę prysznic. Woda zmywa ze mnie choć na chwilę problemy czy troski. Wysuwam się z kabiny prysznicowej i wycieram się. Po chwili zakładam rzeczy i ręką czeszę włosy. Zatrzymuję się na chwilę aby spojrzeć na swoje odbicie. I wszystko do mnie wraca.
- Nathan, proszę cię! Nie rób mu nic złego! - krzyczała Jessica a ja prychnąłem. Wziąłem z kuchni nóż i wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami. Blondynka wybiegła za mną i próbowała zatrzymać.
- Nie, Jess. - warknąłem.
- Nathan, proszę! Nie chcę abyś siedział w więzieniu  - błagała ale ja ją odepchnąłem. Przeszedłem kilka przecznic. Stał na boisku z kolegami. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zagwizdałem na niego, a kiedy ten się odwrócił, wbiłem nóż w jego brzuch. Splunął krwią i opadł na ziemię. Zadałem dwie rany w klatkę piersiową. Jego "przyjaciele" uciekli. Patrzyłem z nienawiścią w oczach na to jak się wykrwawia. Na to jak płaci za krzywdę mojej siostry. I wtedy we mnie narodziła się cząstka potwora. 
Przecieram oczy i wzdycham. Wychodzę z łazienki a Jay z uniesioną brwią na mnie patrzy. Wywracam oczami i schodzę na dół. Wstawiam czajnik a do kubka wsypuję kawę rozpuszczalną. Zalewam i wlewam śmietankę do kawy. Parujący napój stawiam na stole przy którym siadam.
- Jesteś nic nie wartym bachorem, który myśli że z marzeń będzie się utrzymywać. - wycedził mój ojciec patrząc na mnie z odrazą. - Nie wiem czemu ciebie matka dalej trzyma. 
- Zamknij się. - wychrypiałem a on tylko się zaśmiał.
- Zniszczę ci życie, Nathan. - warknął. - Odbiorę przyjaciół, dziewczynę, wyrzucę pianino. Jesteś słabym dzieciakiem. - wstał i wyjąwszy pałkę baseballową, zaczął nią uderzać o pianino. Zrobiłem się czerwony na twarzy, mój ojciec coś takiego zrobił... Wściekły do granic możliwości, chwyciłem figurkę golfisty i uderzyłem w tył głowy. Krew trysnęła a On osunął się na ziemię. Splunąłem na niego. Potwór, ukrywający się we mnie, wyszedł na powierzchnie.
Kończę pić kawę, naczynie odstawiam do zmywarki. Zakładam buty i skórzaną kurtkę. Mój wzrok omiata pokój. Biorę z szafeczki klucze i wychodzę na zewnątrz. Zamykam drzwi i idę. Nie wiem gdzie dokładnie, po prostu idę przed siebie. W kierunku zapomnienia.
- 1,2,3. W lewo zwrot! - krzyczał w mojej głowie głos płk. Gadsoona. - Przeładuj broń! - wykonywałem idealnie jego polecenia. Nie miałem wolnej chwili, przynajmniej nie starałem się o nią. 
- Nathanie Sykesie. Zostajesz przydzielony do oddziałów specjalnych wojska armii Królewskiej. 
Te kilka słów sprawiły iż wykwitł uśmiech na mojej twarzy. Pierwszy raz od kilku lat. 
Misje były ciężkie. Afganistan, Pakistan, Kair, Moskwa... Aż w końcu trafiłem na Marca Delgado. Szefa prywatnej, tajnej i specjalnej agencji do zadań specjalnych. Wypuścili mnie z wojska i wstąpiłem do agencji. Z miesiąca na miesiąc byłem coraz bardziej dobry, aż w końcu stałem się najlepszy. 
Opieram się o ścianę jakiegoś budynku, bliżej mi nieznanego. Wspomnienia nie ranią mnie, przypominają mi tylko kim jestem. Że jestem potworem.


No... To takie przybliżenie przeszłości Nathana...
Zdziwieni że był w wojsku? xd
Jeśli czytacie, to skomentujcie. Wystarczy zdanie, dzięki temu wiem kto to czyta. :3
Do następnego.

sobota, 16 lutego 2013

12. Is the sister of our enemy.

Krzątam się po salonie aż w końcu przełamuję się. Wzdycham patrząc na blondynkę i powoli i w miarę wyraźnie zaczynam mówić.
- Jak masz na imię? - pytam i upewniam się iż Tom'a trzyma Max.
- Louise. - szepcze i spuszcza wzrok. Unoszę brew.
- Czekaj, czekaj... Louise Tomlinson? - zadaje pytanie Tom a ona nieśmiało kiwa głową. Parker uśmiecha się pod nosem, co oznacza lekkie kłopoty.
- Ja... nienawidzę go. - patrzy na mnie a z jej oczu płynie łza. - Pozwolił aby jego kolega mnie zgwałcił. Jest niczym. Jest zwykłym gównem. - wzdycha a Hope kładzie rękę na jej ramieniu.
- Okej... Zostaniesz tu na razie. Nie wiem na ile, po prostu zostajesz. - odpieram i wychodzę na ogród. Siadam na ławce i opieram twarz na dłoniach. Co z nią zrobić? Nie dość że widziała jak kończę to co zacząłem to jeszcze jest siostrą naszego nieprzyjaciela. Przecieram oczy i wstaję, wracam w głąb domu. Lustruję wzrokiem dziewczynę, po czym łapię ją za nadgarstki i ciągnę w stronę pokoju.
- Nathan, co ty robisz? - podnosi ton Fay.
- Muszę przemyśleć. - cedzę przez zęby. - Z dala od was.
Louise kładzie się na łóżku, podkula nogi. Opieram się o ścianę i stukam nogą. Wzdycham kolejny raz tego dnia i lekko oblizuję wargi.
- Jesteś znany w mieście, wszyscy się ciebie boją. - mówi cicho Louise a ja unoszę brew. - Jesteś znany, poważany i sławny. Każdy wie o słynnej akcji w Nowym Jorku, Los Angeles czy w Moskwie.
- Tak... Było, minęło. - wzruszam ramionami a dziewczyna wstaję. Podchodzi do mnie i głęboko patrzy w moje oczy. Prześwietla duszę mordercy. Przejeżdża palcem po mojej kości policzkowej.
- Nie jesteś taki zły. Zabiłbyś mnie, a tego nie zrobiłeś. - czuję jej ciepły oddech na szyi. Moje emocje sięgają zenitu. Kładę moje wargi na jej i przejeżdżam delikatnie językiem po jej dolnej wardze. Rozchyla je a mój język zachłannie dociera do jej ust. Całujemy się, blondynka mierzwi mi włosy i lekko drapie kark. Ściskam jej pośladki i kładę na łóżku. Ściągam bluzkę, spodnie a ona swoje rzeczy. Przewraca mnie tak, że to ona jest górą. Pociera się o mojego członka, powodując iż robi się on twardy. Całuję ją z pasją i przygryzam wargę. Jej dłonie jeżdżą nieustannie po moim torsie, jęczę lekko. Odpina stanik i go ściąga. Masuję jej piersi i przygryzam sutki. Ze mną nie bawi się w duperele. Brutalnie spycham ją z siebie i ściągam jej majtki. Moje dwa palce wprawnie w niej igrają. Klatka piersiowa Louise podnosi się i opada. Opuszczam moje bokserki i kopię w kąt pokoju. Przysysam się do szyi blondynki, pozostawiając siny ślad i gwałtownie w nią wchodzę. Obydwoje jęczymy, wzdychamy.
- Dochodzę... - szepcze a ja kiwam głową.
Równocześnie dochodzimy. Wychodzę z niej, sperma pojawia się na prześcieradle. Dziewczyna przykrywa nas kołdrą i stara się unormować oddech. Całuję ją namiętnie, nasze języki toczą wojnę w buzi. Moja głowa opada obok niej i zasypiam.


asdfghjkj, nie grzeczny Nathan. ^^
Mój kolejny blog o TW i JB. >> I'd like to be everything you want, just please don't tell the principle.
Do następnego. xd

czwartek, 14 lutego 2013

11. Fucked up job, Nathan.

Wychodzę z domu po 4 rano, mam do załatwienia sprawę. Wsiadam do samochodu i jadę do lasu. Otwieram bagażnik i chwilę przypatruję się osobie znajdującej się w niej. Biorę go za ramiona i rzucam na ziemię. Chwilę kopię.
- Do zobaczenia w piekle. - szepczę, po czym złowrogo się śmieję. Strzelam, krew tryska w górę. Zamykam bagażnik i już chcę odchodzić kiedy słyszę szelest, niedaleko mnie. Moje serce przyśpiesza, z krtani nie wydobywa się żaden dźwięk. Spoglądam w stronę zarośli okalających stary dąb. Stłumiony krzyk. Chowam pistolet do kieszeni, jednym susem znajduję się przy zieleni. Dziewczyna trzęsie się ze strachu, łzy lecą po jej policzkach, oczy błagają o litość. Czy ja mam aż tyle litości aby jej darować? Widziała to co robiłem. Może być niebezpieczna. Głos w mojej głowie bezlitośnie mnie dobija. 
- Wstawaj. - warczę. Dziewczyna posłusznie wstaje i zaczyna szlochać. - Nie płacz, nie skrzywdzę cię. Tylko wezmę. - dopowiadam i rzucam nią na tył samochodu. Sam wsiadam na miejsce kierowcy. Zamykam przyciskiem wszystkie drzwi. Odpalam papierosa i odjeżdżam. Moja towarzyszka siedzi cicho, pociąga tylko nosem. Patrzę na nią w bocznym lusterku. Jest ładna. 
Ciągnę ją za nadgarstki i rzucam na kanapę. Zegar w salonie wybija 5.30. Wzdycham i kręcę się po pokoju, obmyślając jakiś plan. Przełykam ciężką gulę i siadam na stole. Wołam wszystkich, mimo iż jest tak późna pora. Muszą mi pomóc - mam ją zabić czy też nie?
Max przeciera leniwie swoje oczy, Tom ziewa a Siva na stojąco zasypia. Nie trzeba było balować. 
- Widziała jak zabijałem Rick'a. - mówię tonem nie wyrażającym żadnych emocji. Moje słowa działają na wszystkich jak duża dawka kofeiny.
- Co? Spieprzyłeś robotę, Nathan. - odzywa się Max i lustruję dziewczynę wzrokiem.
- Spieprzył... Owszem, ale wątpię aby ta dziwka cokolwiek powiedziała. - opiera się o szafę Tom. - Boi się.
- Słownictwo Parker. - warczy Jay a sam zainteresowany chrząka.
- Będę mówił jak będę chciał, a teraz przepraszam, u góry mam gorący towar czekający na igraszki. - idzie do swojego pokoju. Zajebiście. Grupa trzyma się razem, a nie. 
- Nie zabijajcie jej, ona się boi. Samego tego iż wie że zabijamy ludzi. - Hope mówi z nieobecnym wzrokiem. - Zaopiekuję się nią. - podaje rękę dziewczynie, a ona chwyta ją i wstaje. Idą do pokoju Fay. 
- Czy ja się przesłyszałem? - krzyczy desperacko Tom, który ukazał się u szczytu schodów. Hope minęła go i obdarowywała jadowitym wzrokiem. 
- Nie, Tom. Uspokój się. Ona wie co robi. - Cat kładzie rękę na ramieniu Thomasa a ten przewraca oczami. 
- Jeśli ta suka będzie tu za kilkanaście godzin, osobiście ją zabiję. - syczy i trzaska swoimi drzwiami. Mierzwię swoje włosy, błądząc wzrokiem po podłodze. Ściągam buty i kurtkę, muszę się przespać. Tak też robię, nie ściągam nawet ubrań. Po prostu zasypiam. 
Budzą mnie jakieś krzyki, zbijanie czegoś. Schodzę na dół, gdzie widzę kłócących się Tom'a i Hope. Za Fay stoi dziewczyna z lasu. Na około nich reszta. Hope niebezpiecznie prowokuje Thomasa, podnosi rękę. W ostatniej chwili powstrzymuję go, mówiąc iż my kobiet nie bijemy. Ale zabijać możemy. Co za ironia...
Tom odpuszcza, ostatni raz mierzy Hope i dziewczynę.
- Jeszcze zobaczymy, suczko. - mówi do roztrzęsionej blondynki, a Fay przytula ją. Szatyn trzaska drzwiami wejściowymi a ja patrzę błagalnym wzrokiem na Max'a, aby za nim poszedł. Wzdycha i idzie, zamykając delikatnie drzwi. Krzyżuję ręce na piersi i oblizuję wargi. Jestem w kropce. 



asdfghjkgj, jak ja uwielbiam przeklinać. ^^
Uwierzcie mi, często teraz będzie do tego dochodziło. :3
Mam urodziny więc dodaję. Taki prezent. ♥
Do następnego <3